poniedziałek, 24 grudnia 2012

One-shot "Już nigdy nie chcę być sam"

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia postanowiłam napisać dla was opowiadanie specjalne, taki mały bonusik. Jest to pierwsze opowiadanie, które pisałam w narracji pierwszoosobowej, dlatego przepraszam za błędy i liczę że się spodoba. A tak swoją drogą...To życzę wszystkim wesołych świąt spędzonych w rodzinnej atmosferze. Wiele pogody ducha i radości. Zdrowia i szczęścia, bo te wartości są najważniejsze.

_____________________________________________________________________


Zastanawiałeś się kiedyś jak to jest stracić wszystko? Nie? Ja też nie...dopóki sam nie straciłem wszystkiego. Nazywam się Kakashi Hakate i jestem wiecznym samotnikiem. A zwłaszcza w Boże Narodzenie. Pozwólcie, że historia mojego życia będzie dla was przestrogą na przyszłość.
~*~
Miałem wtedy cztery lata. Siedziałem samotnie na ławce w parku. Było już ciemno i przyznam, że i ja odczuwałem zimno. Jednak nie było się co dziwić, w końcu była zima, a dokładnie 24 grudnia, Wigilia. W domach widać było światła i cienie śmiejących się ludzi. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że ja tu siedzę i opłakuję swoją matkę. Po tym jak mój tata przekazał mi tę smutną nowinę po prostu uciekłem z domu. Jak tchórz. W końcu on też potrzebował wsparcia. Aż nie mogę uwierzyć, że w latach swojej młodości byłem tak znanym shinobi. Nagle poczułem jak ktoś ociera moje łzy.
-Nie płacz młody-usłyszałem chłopięcy głos i spojrzałem na nieznajomego. Był to jakiś ANBU z maską żaby. Miał sterczące blond włosy, jednak to nie one przyciągnęły moją uwagę. Ten ANBU nie miał więcej jak 14 lat. -Wiem co się stało. Wracaj do domu. Sakumo-sama cię szuka. Odprowadzić cię?-kontynuował ANBU. Nie wiem czemu pokiwałem potakująco głową i ruszyłem za ANBU w stronę mojego domu. Czułem się przy nim bezpiecznie, czułem, że mam na kim polegać, że nie jestem sam. Pewnie się zastanawiacie, czemu opowiadam akurat to zdarzenie? W końcu zakończyło się dość szczęśliwie...Ale jeżeli spojrzeć na to z perspektywy moich już 80 lat był to mój pierwszy pojedynek z samotnością. Wygrałem, ale to był dopiero początek.
~*~
Na dworze panował mrok i zawierucha. Właśnie wracałem do domu, do swojego taty, aby razem z nim spędzić Wigilię. Kiedy przechodziłem obok ławeczki, na której sam siedziałem dwa lata wcześniej usłyszałem łkanie. Zaczęłem przyglądać się ciemności. Ona tam siedziała. Blond włosy, niebieskie oczy i nie dawałem jej więcej jak 4 lata. Ja też miałem wtedy tyle lat. Chciałem podejść do niej i powiedzieć to samo, co wtedy powiedział mi ten ANBU, ale nie mogłem się ruszyć, ponownie pochłaniała mnie ciemność, samotność. Szukała we mnie sprzymierzeńca. Próbowałem z tym walczyć. Wiedziałem, że bez problemu zaprzyjaźnię się z tą dziewczynką. Czułem na sobie wzrok tej małej blondyneczki. Obserwowała mnie. Jej oczy wołały o pomoc, tylko był problem...ja też oczekiwałem pomocy. Samotność wiedziała, że gdybym wtedy porozmawiał z tą dziewczynką, dzisiaj nie byłbym sam. I nagle jak dobry anioł znowu pojawił się ANBU w masce żaby.
-Wracajmy do domu Kami-chan. Razem będzie łatwiej. Chodź, tata na nas czeka. Na pewno zmarzłaś.-blondyn wziął dziewczynkę na ręce i odszedł z nią jakby mnie nie zauważył. Ale Kami to nie przeszkadzało by posłać mi ostatnie spojrzenie, które mówiło jedno proste słowo "powodzenia". Gdy ANBU z niebieskooką zniknęli zauważyłem, że mija mnie wiele osób, nieznajomi, przyjaciele, ale to nie miało znaczenia kim dla mnie byli. Po prostu mnie nie widzieli. Przegrałem. Omijali smutek i samotność, bo wtedy było Boże Narodzenie.
~*~
W Konoha wszędzie było biało. Ludzie chodzili ubrani w grube płaszcze i kurtki. Dzieci lepiły bałwany lub urządzały sobie bitwe na śnieżki. Był dzień przed Wigilią, a mój ojciec właśnie wrócił z misji. Nie wiem czemu, ale był strasznie przygnębiony, dlatego udałem się do domu mojego sensei. Miałem wtedy 12 lat. Drzwi domu otworzyła mi Kami, czy jak ja ją nazywałem "młoda". Wszedłem do środka i kątem oka dostrzegłem, że mój sensei siedzi przy kominku i czyta coś swojemu czteroletniemu synkowi Naruto, a jego żona Kushina pląta się po kuchni co chwila mieszając coś w jednym garnku, potem w następnym, a do jeszcze innego dosypywała jakieś przyprawy. Zawsze tak wyobrażałem sobie święta. Wszędzie spokój, bezpieczeństwo i co najważniejsze szczęście i miłość. Ja i mój ojciec nie przepadaliśmy za gwiazdką.
- Ohayo Kakashi. Co cię do nas sprowadza?-uśmiechnęła się do mnie Kami. Była to naprawdę urocza dziewczyna. Zawsze darzyła mnie sympatią, mimo iż ja patrzyłem na nią z góry i wtedy na ławeczce nie odezwałem się do niej ani słowem.
- Trochę mi było nudno, młoda. Ojciec wrócił jakiś przybity więc wolałem zejść mu z oczu -mruknąłem w odpowiedzi
- Może w tym roku przyjdziecie do nas na Wigilie? - Zaproponowała Kami
- Nie, damy sobie rade, młoda. - W sercu poczułem, że powinienem się wtedy zgodzić, bo i tak następnego wieczora stanąłem przed ich drzwiami.
Następnego ranka tata wysłał mnie na zakupy. Naprawdę było tego dużo i nie było innej opcji, abym wrócił wcześniej niż przed 17 do domu. Jak każdy posłuszny lub nie do końca posłuszny syn spełniłem życzenie ojca. Jednak to co zastałem w domu po powrocie z zakupów przerosło moje wszelkie oczekiwania. Wokół mojego domu kręciła się masa policjantów. Mój kochany tata popełni samobójstwo. Nie miałem co ze sobą zrobić. Nie wiedziałem czy krzyczeć, czy płakać. Zostałem sam. Nagle na drodze zobaczyłem mojego sensei. Kolejny raz miałem wrażenie, że widzę anioła, który został zesłany, aby pomóc komuś w dzień Bożego Narodzenia i znowu tym kimś miałem być ja. Dopiero gdy ruszył w moją stronę zauważyłem drepczącą za nim Kami. Wyglądała jakby była na anielskich praktykach i uczyła się jak czynić dobro i szerzyć pomoc.
- Chodź Kakashi - usłyszałem ciepły głos mojego sensei - Dziś nie możesz być sam. Spędzisz święta u nas. - pokiwałem tylko potakująco głową
- Nigdy nie będziesz sam. - dodała Kami i pocałowała mnie w policzek, jakby chciała mi dodać tym otuchy. Gdybym wiedział, że kłamie nigdy bym jej nie uwierzył. Tamtego wieczoru czułem, że wyrwałem się ze szponów samotności, ale to nie było koniec mojej wojny z ciemnością.
~*~
Był 24 grudnia. Byłem już dorosły, miałem 18 lat. Ja, Kami, Rin i Obito zostaliśmy wysłani na misje zwiadowczą. Wpadliśmy w zasadzkę. Kami i Rin zostały porwane, ale ja nie chcąc narażać naszej misji na niepowodzenie, chciałem iść dalej, ale Obito ze swoją naturą nie mógł zostawić towarzyszy w opresji. Dziś jak patrze na to z perspektywy czasu, naprawdę uważam się za skończonego idiotę. Obito odłączył się ode mnie i ruszył z pomocą. Po zastanowieniu się i ja do niego dołączyłem. Jednak kiedy dotarłem na miejsce było za późno. Rin i Obito byli już martwi, a Kami ledwo oddychała. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się oddział medyków z Konoha. Czyżby znowu ktoś nade mną czuwał? Mimo tłumu czułem się samotny. Brakowało anioła. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że samotność znowu zaatakowała. Wybrała moment, w którym nie było mojego anioła, a jego adept umierał. Wkroczyła i zabiła moich przyjaciół. Na szczęście Kami przeżyła, ale spędziła ładne trzy miesiące w szpitalu, a przez następne trzy nie odzywała się do mnie. Znowu byłem samotny, znowu przegrałem. Był remis, ale następny cios był ostateczny.
~*~
24 grudnia stał się datą ostatecznego starcia. Miałem 22 lata kiedy uświadomiłem sobie jak bardzo kocham Kami. Tego dnia miałem się jej oświadczyć i przerwać passę wigilijnych niepowodzeń. Stałem przy głównej bramie wioski, kiedy to zobaczyłem. Ninja Konohy nieśli martwe ciała Kami i mojego ukochanego
Minato-sensei. Pokonali Akatsuki, ale w zamian oddali swoje życia. To był już dla mnie za duży ciężar. Samotność wygrała, znokautowała mnie, przeważyła i pochłonęła mnie w całości. Straciłem sens życia. Zerwałem kontakty ze wszystkimi, a to przypieczętowało mój pakt z ciemnością.
~*~
Dziś leżę na łożu śmierci...sam, bez przyjaciela, bo wszystkich mi odebrano, a jeśli żyli, to sam ich odtrąciłem. Jest Wigilia, wszyscy są w swoich domach...oprócz mnie. Gdy jest się samotnym nie ma się domu. Zapamiętajcie sobie. Dajcie sobie pomóc. Dopiero teraz gdy umieram zdałem sobie z tego wszystkiego sprawę, ale chociaż teraz po śmierci nie będę samotny. Spotkam się z ukochaną i moim aniołem stróżem - moim sensei.

W ten sposób odszedł z tego świata wspaniały shinobi, Kakashi Hakate. Samotnie żył i samotnie umarł. Jeżeli kogoś w Konoha spytałbyś o niego, na twarzy mieszkańca pojawiłoby się zdziwienie, że ktoś taki w ogóle istniał. A ty? Też jesteś jak Kakashi Hakate? A może jesteś jak Kami czy Minto i jesteś dobrym aniołem? Jeszcze masz czas, aby to zmienić. Zwłaszcza dzisiaj. W Boże Narodzenie dobroć jest liczona podwójnie, a pomoc jeszcze bardziej zauważalna.

3 komentarze:

  1. Mam wrażenie jakbym czytała opowieść wigilijną w wersji naruto. Ale i tak było super. X3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny One-shot.
    Ta historia Kakashiego... eh, super.
    Dobrze ci idzie, naprawdę.
    Czekam na następny chapek Rodziny Namikaze lub kolejny One-shot.
    Pozdrawiam, wesołych świąt i weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałaś pomysł dziewczyno na ten rozdział, nie ma co! Wzruszające i dające do myślenia, coś zupełnie nowego w święta :)
    Co do poprzednich rozdziałów, to opowieść przypadła mi do gustu. Piszesz ciekawie, zabawnie a kiedy trzeba to jest nawet trochę poważnie :) Dobrze sobie radzis, nie widzę jakiś specjalnych błędów^^ Będę do Ciebie zaglądała i dodaję oczywiście do ulubionych :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń